Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o „niej“, czcią oddawaną jej cnotom, które raz zaświeciły przed nim, a potem wzrastały już ciągle przez działanie wyobraźni, oddalenia, porównań. Teraz zgasło to jedyne piękne światło jego umysłu; oaza na której spoczywała z rozkoszą myśl jego, opylona kurzawą zwątpień, pociemniała, i w jedną barwę zlała się zresztą świata.
Usiadł, twarz ukrył w dłoniach i płakał. Płakał jak dziecko, któremu odbiorą to co stanowiło czysty urok dni jego, i niewinne marzenia snów nocnych; jak młodzieniec, przed którym wichry życia zdmuchną ideał z miejsc na których stał, pozostawiając dotykalną jak prawda, lecz smutną jak rozczarowanie rzeczywistość; jak mąż, który wczoraj jeszcze mniemał o sobie, że jest silnym i niezłomnym, a dziś ugiął się i zadrżał, bo poczuł na głowie swej gnębiącą dłoń losu, a przed sobą zobaczył pustkę pokrytą odmętem, śród którego zagasły słońca, i w cień nieprzenikniony ukryły się kierownicze drogoskazy. Chwila, którą przebywał teraz ten młody i piękny człowiek, była jedną z tych chwil stanowczych, które rozcinają życie na dwie połowy, i stają się początkiem olbrzymich cnót, lub głębokich upadków. Z niej dalsze życie człowieka wylecieć może orłem niezwalczonym, motylem ze skrzydłami pozłoconemi w probierczym ogniu, lub ćmą nocną goniącą za sztucznemi światłami, w które rzuca się nakształt duszy potępio-