Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niu; trzecia głaskała dłonią włosy towarzyszki, żywo opowiadając o krzątaninie, która od wczoraj w domu ich zaszła. Ojciec ich, Symeon, zajęty był całkiem zwoływaniem na jutro gminy do domu modlitwy, matka płakała i śmiała się z kolei, a im bezustannie rozkazywała dopomagać Mirtali w przyjmowaniu drogiego gościa. Szczebiotały długo i, u progu domu pozostawiwszy przyniesione przez się przedmioty, jak ptaki frunęły ku wznoszącemu się w pobliżu domowi Sary. Mirtala patrzała za niemi chwilę, z uśmiechem, który na twarz jéj z wesołych twarzy ich spłynął, aż zmieniwszy kierunek wejrzenia, jakby zdrętwiała, osłupiałym wzrokiem wpatrzyła się w kogoś, stojącego z przeciwnéj strony ogrodzenia. Jakkolwiek w cieniu stojący, Helias zwrócił-by tu na siebie uwagę każdego, kto-by go spostrzegł. Greckie chitony zarówno niewidywanemi tu bywały, jak rzymskie togi. On zaś miał na sobie chiton z materyi, barwą swą przypominającéj ametysty, a długie, kasztanowate włosy, miękką falą spływały mu aż do stanu, ocieniając twarz białą, delikatną, dziewiczą. Trudno było-by zgadnąć odrazu, do jakiéj płci należał; ale Mirtala poznała go przy piérwszem spojrzeniu. Widywała go i w portyku, i w domu Fanii, wiedziała kim był, komu służył i nawet jakie było imię jego. Zdziwienie, radość, trwoga, mieniły się na jéj twarzy. Greczynek, gdy córki Sary zniknęły, bacznie rozejrzał się dokoła i, odrywając plecy od płotu, o który niedbale i na pozór leniwie opierał się dotąd, szybko przebył wązką i brudną uliczkę.
— Nakoniec, — zaczął, — rozleciały się przepiórki te, które tak długo szczebiotały dokoła ciebie, tym waszym dziwnym, brzydkim językiem. Nie mogłem przecież oddać ci przy nich tego, co ci przeze mnie przesyła pan mój, Artemidor.
Na dłoni jego ukazała się zapisana tabliczka. Podawał ją Mirtali, któ ra chciwie ku niéj wyciągnęła rękę i wnet ją cofnęła. Drżała, a z twarzy jéj krew cała zdawała się znikać aż do kropli.
— Dlaczegoż cofasz rękę, jak-byś się tém oparzyć lękała? — Ciekawe oczy topiąc w pobladłéj twarzy dziewczyny, z uśmiechem szeptał Helias. — Nie lękaj się; ręki nie spali ci pismo mego pana. Wéź i czytaj.
Wzięła, oczy utkwiła w piśmie i twarz jéj okryła się wyrazem cierpienia.
— Nie umiem czytać latyńskiego pisma... Zaledwie dosłyszalnie szepnęła.
Nie okazując zdziwienia, Helias zapytał:
— Chcesz, abym ci to przeczytał?
Po chwili milczenia, błagalnie odpowiedziała:
— Przeczytaj!
Chłopię bystrém spojrzeniem ogarnęło pustą w téj chwili uliczkę. Stali zresztą okryci nieco ścianą domu; przybliżył się więcéj jeszcze do Mirtali i z cicha, prędko, przeczytał: