Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jest a kto nieprawy... mnie do ich sporów — nic! Wiem tylko, żeś przyjacielem moim od dni dziecinnych i że skrzywdzić cię nie dam...
— Nie dam! — powtórzył jeszcze, ale już na Symeona i stronników jego patrząc, a głos jego rozległ się znowu w ciasnych ścianach izby, wojennym niby rozkazem.
Obecni osłupieli z razu, potém cofnęli się. Znieważać rycerza i męczennika tego nie śmiał i nie chciał nikt. Niektórzy z zawstydzeniem pochylili głowy; inni żuli jeszcze gniew swój w warczących ustach. Goryasz, twarzą ku ścianie zwrócony, płakał; Menochim, skurczony w kącie, zmordowaném i pełném trwogi okiem patrzał na dwóch przyjaciół, których postacie, w cień usunięte, zlewały się w jednę. Wśród czarnego, jak noc, zarostu, białe zęby Jonatana groźnie jeszcze błyskały.
W tém, pośród chwilowéj ciszy, z jednego z kątów izby ozwał się głos bardzo stary, łagodny i proszący: Pozwólcie, bracia, aby najuboższy i najpokorniejszy z was, ale latami najstarszy, przemówił do was.
Słowa te wyrzekł Aron, bardzo stary dziad bladéj i smutnéj Eli, najmilszéj przyjaciółki Mirtali. Niedawno jeszcze roznosił on po mieście wonności, wyrabiane w fabryce Goryasza, i wraz z Mirtalą stawał z towarem swym w portyku Cestyusza. Teraz jednak, wielka słabość woskową żółtością oblała mu twarz zdrobniałą, cierpiącą, otoczoną białym jak śnieg zarostem. Turbana na głowie udźwignąć już nie mógł; śnieżne włosy spływały mu z pod okrągłéj mycki na chudą szyję i pomarszczone czoło. U kolan jego leżał sękaty kij, na którym złożywszy małe, trzęsące się ręce, nad ziemią pochylony, z szyją wyciągniętą, łzawemi oczyma po zgromadzeniu wiodąc, mówić zaczął:
— Kiedy sprzeczki waszéj słuchałem, Przedwieczny podszepnął uchu memu przypowieść, zapisaną w jednéj ze świętych ksiąg naszych...
Wszyscy umilkli i słuchali. Na żółtych wązkich ustach Arona zaigrał uśmiech przebiegły. Wzniósł nieco ręce i, czyniąc niemi zwolna ruch liczenia na palcach, mówił daléj:
— Cztery rzeczy na ziemi są maluczkie, a mędrsze od najmędrszych. Mrówki, lud słaby, które we żniwa przygotowują żywność sobie; zajączki, gmin nie silny, który jednak w skałach łożyska sobie czyni; szarańcza, króla niemająca, lecz chodząca hufcami; pająk, lichy owad, a jednak mieszkający w pałacach królewskich.
Umilkł i, zagadkowo, przebiegle uśmiechając się, z pod czerwonych powiek pojętne źrenice po obecnych wodził. Ci, z wyrazem zapytania w oczach, na niego patrzyli. Po chwili, wolniéj jeszcze, niż wprzódy, z głębokim namysłem w głosie i ruchach głowy, dokończył:
— Kłótnie, tak jak i rozkosze, potężnych rzecz. Lud słaby ma, jako mrówki, pilnie zgromadzać żywność sobie, aby mu sił do życia nie zabrakło; niech, jak zające, wytrwałém pukaniem, twarde skały przekuwa on dla sie-