Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przysłaniał; co za uroczystość mowy! Cóż się stało? czy artykułu, nakreślonego utalentowanem piórem szwagra mego, do druku nie przyjęto? Czy małej Jadzi koniec noska zabolał? Czy melszpejz z jabłek nie dopiekł się dostatecznie? Czy... Młody człowiek zadawał pytania te ze zwykłą sobie komiczną emfazą w głosie, nagle jednak przestał mówić, powstał, zbliżywszy się do siostry, usiadł przy niej i przez chwilę popatrzył w jej twarz z dłuższą i baczniejszą uwagą, niż można się było spodziewać po tak ruchliwej i roztrzepanej istocie.
— Nie; wyrzekł po chwili, to nie artykuł i nosek Jadziny i nie melszpejz. Jesteś Maryniu zmartwioną naprawdę i czemś ważnem... co to takiego...
Ostatnie wyrazy wymówił z prawdziwą czułością w głosie. Wziął przytem rękę siostry i przycisnął ją do ust.
— No, rzekł, patrząc jej w oczy, co to takiego, co się tak martwi? powiedz...
W tej chwili człowiek ten wiekuistego śmiechu wyglądał na chłopaka dobrego i szczerze do siostry swej przywiązanego. To też Marya przyjaźnie nań spojrzała.
— Wiem, że masz dobre serce, Olesiu, i że smutek mój martwi cię szczerze. Radabym ci powiedzieć go, ale lękam się wywołać twe żarty.