Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szczęście utracił, a więc, że i jej własne wiekuistem zapewne nie jest; i może... może pani masz dzieci?
Tym razem Marta podniosła wzrok, w którym żywe zadrgały światła.
— Mam córkę, pani! odrzekła, a jakby wyraz ten uderzył ją nagłem jakiemś, nakazującem przypomnieniem, usiadła na podanym jej przed chwilą fotelu i rękami, które jeszcze drżały trochę, zaczęła jedną po drugiej otwierać złożone przed nią książki. Z książek tych Marta dorozumiewać się mogła, że dwunastoletnia Jandzia wiele już uczyła się i daleko zaszła w nauce; o wysokiej znajomości języka, jaką posiadała przeszła nauczycielka dziewczynki, świadczyło tu i ówdzie rozsypane po zeszytach pismo biegłe, przełamujące z widoczną łatwością największe trudności językowe, wnikające w grunt i subtelne odcienia przedmiotu. Marta powiodła dłonią po oczach, jakby wzrok sobie rozjaśnić, lub myśl jakąś natrętną odpędzić od siebie chciała, i zamykając kajety i książki, zadała uczennicy swej kilka pytań. Marya Rudzińska tymczasem odeszła ku oknu i wziąwszy do rąk drobną jakąś robótkę, gotowała się usiąść z nią przy małym stoliczku, gdy portyera rozchyliła się nieco i ozwał się z za niej głos męski i dźwięczny: