Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w życiu uczuła coś nakształt zazdrości. Słuchając rozmowy francuskiej guwernantki z właścicielką bióra, myślała: czterysta rubli i pozwolenie zatrzymania przy sobie małej siostrzenicy, osobny pokój, sługa, konie, długie wakacye! Boże mój! ileż to warunków, jakże szczęśliwą, świetną jest pozycya tej kobiety, która jednak nie wydaje się ani bardzo ukształconą, ani wielce pociągającą! Gdyby mi przyrzeczono czterysta rubli rocznie i pozwolono mieć Jancię przy sobie...
— Pani! ozwała się głośno, rada byłabym otrzymać stałą jakąś posadę.
Żmińska namyśliła się chwilę.
— Nie jest to zupełnie niepodobnem, ale nie jest także i łatwem, a do tego wątpię, aby dla pani było korzystnem. Spodziewam się, iż pani uznasz, że w stosunkach z osobami udającemi się do mnie otwartość jest moim obowiązkiem. Z francuszczyzną pani niezłą, ale nie zupełnie paryską, z małem, żadnem prawie ukształceniem muzykalnem mogłabyś pani zostać nauczycielką tylko na początki.
— Co znaczy? z bijącem sercem zapytała Marta.
— Co znaczy, że otrzymywałabyś pani 600, 800, najwyżej 1.000 złotych rocznie.
Marta nie namyślała się ani chwili.