Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pytających kobiet spoczywał głębszy, straszniejszy dramat, którą w okrutniejszy sposób odpowiedzią swą los miał zgruchotać, która z nich była nieszczęśliwszą i mniej wymagając od ziemi, srożej zagrożoną?
Około godziny 1-szej po południu Marta była znowu na chodniku Krakowskiego Przedmieścia. Im bardziej zbliżała się do mety, ku której dążyła, tem więcej zwalniała kroku. Znalazła się już przed drzwiami księgarni i nie weszła jeszcze; postąpiła w przeciwnym kierunku, oparła się ręką o balustradę otaczającą jeden z pysznych pałaców i stała chwilę z pochyloną głową.
W kilka minut dopiero potem przestąpiła próg, za którym czekała na nią radość lub rozpacz.
Tym razem oprócz właściciela zakładu znajdował się w księgarni nie młody mężczyzna, w okularach, z wyłysiałą czaszką, z wielką twarzą o szerokich i pulchnych policzkach. Siedział w głębi obszernej sali nad kilkudziesięciu tomami rozrzuconymi po obszernym stole, z książką w ręku. Marta najmniejszej nie zwróciła uwagi na nieznanego sobie człowieka, nie widziała go prawie. Wszystkie władze jej ducha skupiły się w jej oczach, które od progu zaraz spotkały twarz księgarza i w niej utonęły. Księgarz siedział tym razem