Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Powodowana dumą, która ozwała się w niej na nowo, o uczuciach doznanych mało lub nic prawie nie mówiła. Księgarz rozumiał ją wybornie. Bystre oko jego spoczywało na jej twarzy, lecz widać było, że w opowiadaniu młodej kobiety widział on więcej niż ją samą i jej jednej tylko losy.
Wielkie zagadnienie społeczne, wielka może krzywda, łono społeczne nurtująca, stanęły przed myślą dobrego i oświeconego człowieka wtedy, gdy z uwagą, zajęciem i wzruszeniem słuchał on dziejów ubogiej kobiety, nie mogącej pomimo energii, wysileń, trudów znaleść dla siebie miejsca na ziemi.
Marta powstała z taboretu, na którym przez kilka minut siedziała, i podając rękę księgarzowi, rzekła:
— Powiedziałam panu wszystko. Nie wstydziłam się wyznania zawodów, które spotykały mię dotąd — bo jeśli siły mię zawiodły, chęci moje były uczciwe. Czyniłam wszystko co mogłam i umiałam. Słowo nieszczęścia mego zamyka się w tem, że mało mogłam, nic dostatecznie nie umiałam. Ależ dotychczasowe próby moje nie objęły jeszcze całęgo kręgu rozlicznych czynności ludzkich, pomiędzy niemi znajdzie się jeszcze może cokolwiek i dla mnie. Mogęż mieć jaką nadzieję? Powiedz mi pan szczerze i bez wahania, proszę cię o to