Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Świcką mam przyjemność widzieć! Zdawało mi się odrazu, że panią poznaję ale... nie byłem pewny.
Mówiąc to szybkiem spojrzeniem orzucił ubogie ubranie młodej kobiety.
— Co pani rozkaże? wymówił uprzejmie i z lekkim odcieniem smutku w głosie.
Marta milczała chwilę. Twarz jej była bardzo blada a wzrok głęboki i nieruchomy, gdy mówić zaczęła.
— Przyszłam do pana z prośbą, która wyda się mu zapewne szczególną, dziwną...
Głos jej urwał się nagle. Podniosła obie dłonie i powiodła niemi po bladem czole. Księgarz szybko wyszedł z za kontuaru i przysunął ku młodej kobiecie aksamitem wybity taboret, poczem wrócił na uprzednie swe miejsce.
Wydawał się zasmuconym a więcej jeszcze zmieszanym.
— Chciej pani usiąść, rzekł. Słucham panią z uwagą... Marta nie usiadła. Splecione dłonie oparła na kontuarze i patrzała znowu w twarz stojącego przed nią człowieka, głębokim lecz coraz jaśniejszym wzrokiem.
— Prośba, z którą przyszłam, jest w istocie szczególną, dziwną, mówiła, ale... przypomniałam sobie, że zostawałeś pan kiedyś w przyjaznych stosunkach z mężem moim...