Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— O tem co ci się wydaje, kochana pani Szwejc, wiem już ja sama, przerwała Klara; chciałabym tylko, abyś pani jaknajprędzej powiedziała, czy pani Świcka znajdzie tu dla siebie robotę, bo w przeciwnym razie pójdziemy gdzieindziej...
Szwejcowa splotła ręce na piersi i spuściła głowę:
— Miłość bliźniego, zaczęła z cicha i przewlekle, miłość bliźniego nie pozwala odmawiać pracy osobie...
Klara uczyniła niecierpliwe poruszenie.
— Moja pani Szwejc, rzekła, miłość bliźniego nie ma tu nic do czynienia. Pani Świcka ofiaruje pani swoją pracę, za którą pani płacić jej będziesz, ot i koniec. To tak samo jak kiedy człowiek przychodzi do sklepu, bierze towar i kładzie za niego pieniądze na stół. Po co tu miłość bliźniego?
Szwejcowa westchnęła z cicha.
— Moja panno Klaro, rzekła, wiesz dobrze, jak dbam o zdrowie moich robotnic, a przedwszystkiem o ich obyczaje...
Przy ostatnim wyrazie twarz jej długa i pomarszczona okryła się w istocie wyrazem twardym i surowym.
Klara uśmiechnęła się.
— Wszystko to do mnie nie należy. Chciałabym tylko usłyszeć nakoniec: czy przyjmujesz