Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Panno Klaro, zawołała, mów pani, mów prędzej, na wszystko zgodzę się, na wszystko w świecie! jestem przywiedziona do ostateczności. Głos jej, gdy mówiła, stłumiony był i drżący, dłoń z konwulsyjną niemal siłą ściskała rękę szwaczki.
— Ach mój Boże! zawołała z kolei panna Klara, jakże to szczęśliwie, że mi ta myśl przyszła do głowy, skoro pani w takiem przykrem zostajesz położeniu, a jeszcze z dzieckiem... z tym ślicznym aniołkiem, z którym pani pozwalałaś mi czasem bawić się, kiedy odnosiłam suknie jej na Graniczną ulicę. Chociaż znowu doprawdy... nie zazdrośny to los tych kobiet, które u Szwejcowej pracują...
— Któż to jest ta Szwejcowa? gdzie mieszka? czem zajmuje się? pytała Marta z gorączkową ciekawością i niepokojem.
— Szwejcowa, pani, ma przy ulicy Freta zakład szycia, w którym sporządzają najrozmaitszą bieliznę. Ale to dziwny zakład doprawdy, obszerny i bardzo nawet zamożny, pracuje w nim około dwudziestu kobiet a ani jednej niema maszyny. Od sześciu z górą lat we wszystkich szwalniach i magazynach nie szyją inaczej jak na maszynach, ale Szwejcowa nie kupiła ani jednej, krojem zajmuje się sama z córką, a do szycia przyjmuje takie tylko robotnice, które na maszynie szyć nie umieją,