Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nagle oczy, ze skupioną uwagą wpatrzone dotąd w twarz przemawiającego do niej mężczyzny. Z ust jej nie wyszedł przecież wykrzyk żaden, ani z piersi westchnienie. Adam Rudziński z postawy i wyrazu twarzy młodej kobiety odgadł, że umiała powściągnąć się i mogła być mężną. Po chwili tedy mówił dalej:
— W sprawie, która obecnie panią zajmuje, sam kompetentnym sędzią nie jestem i powtórzę tu tylko słowa, które zlecono mi przed panią powtórzyć. Uczynię zaś to z zupełną otwartością dlatego, ażeby oszczędzić pani nowych zawodów i rozczarowań, i dlatego także, iż materyalnie i moralnie nic szkodliwszem nie jest dla człowieka, jak nieznanie własnych zasobów, z którymi przychodzi do wrót społecznego życia, jak częste mylenie się na samym sobie. Z roboty, którą pani wykonałaś, widocznie się okazuje, że uczyłaś się pani rysunki i posiadasz istotne zdolności, ale... uczyłaś się go pani za mało, za pobieżnie, za powierzchownie, przez co i zdolności jej niedostatecznie wyćwiczone a w wymagania sztuki nie wtajemniczone, należytego stopnia rozwoju i siły nie dosięgają. Sztuka wszelka posiada dwie strony: jedną, która wypływa z samej natury poświęcającego się jej człowieka, z przyrodzonego mu talentu