Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— I mąż mój jest na sesyi...
— Na sesyi najłatwiejby o tem dowiedzieć się można...
— Napiszę zaraz do mego męża...
— Ale co tam to pisanie! to za długo, pójdę i wywołam Adama z sesyi...
— Idź, idź, Olesiu...
— Idę, lecę, pędzę! zawołał młody człowiek, pochwycił kapelusz i z nadzwyczajnym pośpiechem nakładając go na głowę przed progiem jeszcze, zapominając o pożegnaniu się z dwoma kobietami, wpadł do przedpokoju. Tam narzucił palto na plecy i wołając raz jeszcze — biegnę, pędzę, lecę! biegł w istocie, pędził i leciał ze wschodów tak samo, jak czynił to przed miesiącem, kiedy szło mu o dogonienie ujrzanej przez okno młodej piękności. Marya nie myliła się, przypisując ciotecznemu bratu swemu dobroć serca, toteż z rodzajem zadowolenia przeprowadziła go oczami do progu, poczem zwróciła się wnet znowu ku Marcie. Młoda wdowa stała nieruchoma, z gorętszym jeszcze jak wprzódy rumieńcem na twarzy. Nie mogła nie widzieć, że obudzała litość nietylko w tej kobiecie, która przed chwilą ściskała jej dłonie, ale i w owym młodym człowieku, nieznanym jej prawie, zaledwie bowiem parę razy mimochodem przez nią widzianym. Po