Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.2.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ten bez pachnie! Coraz to zaleci! No, Władek, pacierz!
— Dobrze, babciu.
Jak na komendę, wielki chłopak, w wielkim fartuchu i z wielkimi wąsami, osunął się na kolana tak, że stuknięcie się rozległo, i już zaczynał:
— W imię Ojca i Syna...
Ale ona przerwała.
— Czekaj, czekaj! Zawsze pierwszy zaczynasz i potem lecisz, trzepiesz, tak, że Bogu chwały, a tobie korzyści z tego nie ma żadnej. Czekaj! Ja będę mówiła, a ty za mną, powoli, uważnie, o Panu Bogu i o nieśmiertelnej duszy swojej myśląc, nie zaś o jakich tam głupstwach...
Drobna ręka podniosła się z nad salopki do pomarszczonego czoła.
— W imię Ojca i Syna... — mówić zaczął głos stary i nieco ochrypły, a głos męzki i świeży wiernie mu wtórował, aż oba razem mówić zaczęły:
— Ojcze nasz, któryś jest w niebie, przyjdź królestwo Twoje...
Brzmienia dwu tych głosów, jakkolwiek zniżone, wyraźnie rozchodziły się w ciszy długiego korytarza i, w napowietrzną harmonię zlewając się z półświatłem, które go napełniało, milkły w dalekich cieniach. Framuga nabierała coraz więcej pozoru kaplicy, w której zmroku majaczyły kształty dwóch postaci ze splecionemi u piersi rękoma i niekiedy pod światło dogorywającej lampy wychylały się płowe, to znowu siwe włosy.
— I nie wwódź nas na pokuszenie...
— Na pokuszenie...