Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.2.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tet nie odejmował uroku właścicielowi swemu: przeciwnie, powiększał go może. Bo niema nic ponętnego w stałem posiadaniu przedmiotu pozbawionego możności lub chęci umknięcia; uciechę i tryumf prawdziwy sprawiać musi dopiero przytrzymanie u piersi iskry, którą każdy powiew wiatru unosi w coraz to inną stronę. Domyślano się powszechnie, że iskra ta padła teraz u stóp nieznanej śpiewaczki, którą wicehrabia usłyszał był w Paryżu i namówił do przybycia tutaj, gdzie jako młody, lecz już pełen znaczenia, członek francuskiego poselstwa, stale przebywał. Kim była? Skąd pochodziła? Nikt nie wiedział. Podobno Francuzka z nazwiskiem mającem brzmienie niemieckie, może zresztą przybranem. Nikogo to wreszcie nie obchodziło, bo, jak słusznie wyraził się ten dowcipny Tajny Radca Otto Von Kindischbruch, „te panie ród swój wywodzą od swego gardła”. Oprócz kilku najbliższych przyjaciół wicehrabiego de Boisgomay nikt jej dotąd nie widział, ci zaś zachowywali się dyskretnie, mało rozpowiadając i tylko przebąkując wiele znaczące słowa. „C’est une merveille!“ — mawiał rodak Raula Pięknego, baron de la Rocheaigrie, a Gerard Von Lichtenhof, którego każde słowo bywało wyrokiem, utrzymywał, że jest to jedna z istot, które przychodzą na świat z berłem i w laurowym wieńcu. W tym kosmopolitycznym chórze był jeszcze młody magnat węgierski, który przy wspomnieniu o Anji Lind wyrzucał zuzle z czarnych oczu i słynny muzyk włoski, który raz tylko w licznem kole osób mówił o niej, lecz z gestykulacyą tak entuzyastyczną, że aż przewrócił dwa