Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.1.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ani tyle, żeby taką, jak nasza, chatkę postawić?
— Ani tyle.
Teraz, kilka naraz głosów odpowiadało pytaniom chłopięcia zadziwionym, natarczywym. Wszystkie też twarze zwróciły się ku niemu, a postacie nieco naprzód się podały. W wesołości, która dotąd unosiła się nad tym stołem, przepłynął prąd niepokoju.
A chłopię zapytywało jeszcze:
— Ani szmatki? Ani kawałeczka?
Oprócz najmniejszych dzieci, prąd niepokoju ze wszystkich ust zerwał chóralną odpowiedź:
— Ani zagonka! Ani kawałeczka!
Nakoniec uwierzył, ucichł; widocznie zmartwił się, głową zakołysał:
— A mojeż wy mileńkie, jakie wy biedne! Swojej ziemi nie macie ani kawałeczka... ani kawałeczka...
Nagle na ruchliwej jego twarzy radość zatarła smutek. Oczyma błysnął, głowę podniósł. Wyglądał tak, jakby coś nowego i wielce mądrego wynalazł, czy odkrył. Całą też siłą swego cienkiego głosiku zadzwonił:
— Wy panowie, bogate, możecie sobie szmat ziemi kupić! Dlaczego nie kupicie? Kupcie!
Po wszystkich twarzach bystremi oczyma latał, odpowiedzi oczekując, lecz odpowiedzi żadnej nie było. Siwemu panu, przedtem tak pogodnie uśmiechnionemu, brwi nad spuszczonemi powiekami