Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.1.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żął od dwóch, orać dopiero na przyszły rok zacznie. Jest także potrosze fabrykantem: przez całą zimę wyrabia miotły i zanosi je na sprzedaż do poblizkiego miasta. W mieście kłopot: „u wszystkich białe zęby, ale co za zębami, niewiadomo”. Trafiał czasem na złych ludzi, którzy go oszukiwali, ale nic to! „Biednieńki: och! a za biednieńkim Boh”! Zeszłej zimy tyle mioteł sprzedał, że sobie, ot, te buty kupił. Matce przyniósł z miasta soli, siostrom ładne chustki na głowę, a sobie buty i perkalową koszulę. Bardzo lubi porządną odzież i nad jedzenie ją przekłada, bo „człowiek głodny całe pole obieży, a goły i za próg chaty nie wyjdzie!”
Starszy z dwu prawie dorosłych młodzieńców sięgnął do kieszeni po mały notatnik i przysłowia, usiewające gęsto mowę chłopca, szybko zapisywać zaczął. Inni zarzucili go pytaniami; ale on nagłe wpadł w roztargnienie. Sprawiły je przedmioty, stojące na stole.
— Czy rodzice twoi mają swoją ziemię?
— Ale, mają, morgów z dziesięć! Ot u was na stole bialeńkie płótno... a jakie cienieńkie!
— A dobra wasza ziemia?
Zaśmiał się.
— Dobra! Kamieni, choć zabij się, wody, choć zalej się, chleba dokupiwszy, żyć możesz! Zkąd wy srebra tyle nabrali, moje wy mileńkie? I samowar u was taki wielki!