Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom III.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gnić! I perswadowałam sobie, a ciągle gryzło żądanie, aby dusza jaka serdecznie mi sprzyjała, aby komu do życia i szczęścia przyczynić się! Chciałam spróbować tam... Ale teraz już nie chcę... słowo honoru, nie chcę, nie pójdę... Wieczny śmiech! po cóż ja mam stąd iść, jeżeli tobie potrzebną jestem i jeżeli ty mnie, jak brat siostrę, lubisz?... Oj, królu mój, jakże ty mnie pocieszyłeś, jak uszczęśliwiłeś! Wieczna pociecha!
Garnęła się do niego, w ramiona go całowała, płakała, aż zakaszlała się tak, że przez minut parę do słowa przyjść nie mogła.
— Teraz — uspokoiwszy kaszel zaczęła — teraz, braciszku, musisz pozwolić, abym parę koni na parę dni ci zabrała... Do miasta pojadę, do doktora... leczyć się muszę, aby ci jeszcze móc jak najdłużej służyć... Ze trzy lata już temu przeziębiłam się w piwnicy warzywa na zimę układając, ale nie dbałam o to. „Po co mam leczyć się? na co? wieczny smutek!“ — myślałam. I ambarasu nie chciałam nikomu robić... Czasem i bardzo źle ze mną bywało, taiłam się z tym, jak z grzechem śmiertelnym... „Im prędzej, tym lepiej!“ — myślałam. Ale teraz co innego. Jeżelim ja tobie potrzebna, jeżeli ty mnie lubisz i szanujesz, leczyć się muszę, aby jak najdłużej ci służyć, a może jeszcze... Uf, nie mogę!
Śmiała się i kaszlała.
— A może jeszcze i na weselu twoich dzieci potańcować! Wieczny śmiech! wieczny śmiech!
Benedykt serdecznie ją w głowę i czoło ucałował.
— Uspokój się — rzekł — siadaj i mów mi wszystko, co wiesz o Bohatyrowiczach w ogóle, a o tym narzeczonym Justynki w szczególności. Opiekunem jej jestem, a choć dziewczyna pełnoletnia, energiczna i niegłupia, na wiatr przyzwolenia swego dawać nie mogę. Witoldowi nie bardzo ufam, bo różowe okulary na nosie mu siedzą, ale wiem dobrze, że ty interesowałaś się zawsze tymi ludźmi, teraz na weselu u nich