Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom III.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wem zapytujesz mnie o to, wówczas na pytanie twoje odpowiem...
Powściągając się widocznie znowu zapytał:
— A ty sama tego prawa nie domyślasz się, czy... nie uznajesz?
— Nie domyślam się — odpowiedziała.
Pochylił się i chciał ująć jej rękę, ale ona krzesło swe cofnęła i ramiona u piersi skrzyżowała.
— Jest to najświętsze ze wszystkich praw na ziemi... prawo miłości! — zawołał.
Justyna szybko z krzesła powstała i dalej jeszcze ku otwartemu oknu cofając się zawołała:
— Proszę cię, o! proszę cię, kuzynie, idź stąd!
Ale on tuż przed nią stanął.
— Nie lękaj się, Justyno, nie lękaj się niczego... Ta miłość, o której słuchać nie chcesz, jest tak czystą, wzniosłą, idealną, że obrażać cię nie może... Wiem dobrze, co powiedzieć mi możesz. Sam dobrowolnie utraciłem to, czego teraz wszystkimi siłami pragnę... Ale przebaczże mi chwilę słabości... Przypomnij sobie wiersz, który oboje tak lubiliśmy dawniej: „Ils ont péché, mais le ciel est un don; ils ont aimé, c’est le sceau du pardon!“ Bądź wspaniałomyślną i zwróć mi swoje serce, swoją ufność, przyjaźń... swoją duszę!... Niczego więcej nie chcę, niczego więcej nigdy od ciebie nie zażądam, tylko — duszy twojej, Justyno!
Przy ostatnich słowach z rozgorzałymi oczami obie już ręce jej pochwycił. Po jej twarzy przebiegły ironiczne drgnienia. Ręce swe z dłoni jego wysuwając zapytała:
— Czy to dusza moja, Zygmuncie? Te moje ręce, które w swoich chcesz trzymać, czy to moja dusza?
Potem znowu ramiona u piersi krzyżując z podniesioną, trochę pobladłą twarzą mówić zaczęła:
— Dobrze, powiem wszystko i niech się to już raz skończy. Kochałam cię, kuzynie, do tego stopnia, że po latach nie-