Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom II.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie usnęła, ale cicho i nieruchomo leżała, tylko w jej piersi wzruszeniem i długim mówieniem wzmożona grała, jęczała, szemrała chrypka.
— Ciotko — szepnęła Justyna — ty chora jesteś naprawdę i ciężko. Dlaczego leczyć się nie chcesz?
Podniosła powieki i znowu ze zwykłą swą porywczością i oburkliwością sarknęła:
— Po co? na co? czy nie możesz powiedzieć mi, po co i na co?
A potem dodała prędko:
— Któż ci to powiedział? Wymyśliłaś! i dzieci wymyślają, że ja chora. Zdrowszej ode mnie na świecie nie ma. Dajcie mi pokój z waszym leczeniem i z waszymi doktorami. Idź spać! Dobranoc!
Wymówiwszy to zamknęła znowu powieki i znowu powoli wyrazem ukojenia i słodyczy oblekły się jej rysy.
Justyna wstała, chwilę jeszcze na nieruchomo leżącą kobietę patrzała, aż pochyliła się i długo, cicho pocałowała ją w usta. Potem odeszła, lampę zagasiła i u zamkniętego okna usiadłszy patrzała na błękitnawe świtanie, wśród którego drzewa, niby zaczarowane straże, stały w nieruchomości kamiennej, białe obłoki krepowym welonem zasłaniały niebo, a na Niemnie bladosrebrnym gdzieniegdzie pluskały ryby w wielkie koła rozbijając zwierciadlaną powierzchnię wody lub wyrzucając nad nią krótkotrwałe, niskie fontanny. Wkrótce znad boru, we wschodniej stronie nieba, wychylił się różowy rąbek jutrzenki, po gałęziach drzew przebiegły szeleszczące dreszcze, ciszę zmąciło przeciągłe, donośne pianie koguta, które rozległo się blisko domu, potem powtórzyło się dalej i znowu dalej, coraz dalej, a zarazem słabiej. Jak czujni wartownicy na rozległej przestrzeni rozstawieni i kolejno sobie hasło podający, tak ptaki te wśród powszechnego uśpienia powtarzały jeden za drugim wschód dnia zwiastujące, tryumfalne krzyki. Justyna w coraz rozsze-