Strona:Elegie Jana Kochanowskiego (1829).pdf/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

I co nie mógł prośbami chciał wymódz przez boje,
Legł nędzny, i pod niebo wyniósł imię moje.
Bogi! od których przyszła odwaga i siła,
Żem napaść wroga w sprosną ucieczkę zmieniła,
Niech nie mówią, że w trwodze wyrzeczone śluby,
Przepomniałam niewdzięczna gdym wolna od zguby,
Cóż droższego nad życie? — To dziś z waszéj ręki,
Przy sławie odzyskane wam daję w podzięki.”
Rzekłszy, w niebo trzymając wyniesione dłonie,
Z ostrego brzegu, w rzeki rzuciła się tonie, —
Zdumieli na to wszyscy — żałosnymi głosy,
Jęki wydając, szarpią i szaty i włosy.
Wandę Wisła pod modrém przyjęła sklepieniem,
Bóztwa rzeki ojczystéj czcić każe imieniem.
Długo lud usiłował z nurtów dobyć ciało,
Pragnąc, by z czcią pogrzebną na stosie zgorzało,
Wreszcie, próżny grób wielką mogiłą okrywa,
I po trzykroć znad Styxu cienie przywoływa,
Gdy ten głos powtarzany pod Wisłę podpada;
Błąd taki wdzięcznie nowa przyjmuje Najada,
A jako w tym dniu smutnym wszystkie Lechy płaczą,
Tak pamięć jego, wieki potomne zobaczą.
Dotąd na lewéj stronie mogiła się wznosi,
Przeglądając się w Wiśle, która brzeg jéj rosi.




KONIEC.