Strona:Elegie Jana Kochanowskiego (1829).pdf/082

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kłótnie, ani graniczne sprawy nie bywały,
Ni miecze obosieczne ani chybkie strzały;
Ale skoro raz złoto wstąpiło na ziemię,
Wnet chciwość wszelkich zbrodni rozrodziła plemię,
Wtedy zniknęła ufność, podniosły się wieże,
Grody murem warowne, zdrady i grabieże.
U mnie przeto przynajmniej szczęśliwy ubogi,
Że na niego ni złodziéj, ni czatują wrogi;
On pośród zbójców leśnych przéjdzie bez przygody,
Spi snem słodkim, spokojny na zdrady i szkody,
Na śmierć samę bo (czego tak żal odumierać)
Nie mógł włości nakupić, ni skarbów uzbierać.





ELEGIA VI.

DO LIDYI.


Czarno mi ową chwilę jakiś wróg oznaczył,
Kiedym ciebie, Lidyjo! raz piérwszy zobaczył,
Wtedym serce postradał, w tenczas to, o droga!
Długa moim boleściom wysnuła się droga,
Biada mi, gdym się okiem do lica przyczepił,
Żem twoje obyczaje i umysł prześlepił;