Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kawe co bedzie, czy prawde dziad gadał, czy tylko tak straszył.
Aż wojt wstaje, mowi dzieńdobry, witam zebranych rolników, a to są towarzysz z powiatu, pani uczycielka, to iżynier, w związku z tym zabierze głos towarzysz z powiatu.
I wstaje ten z ręko: chudy, łysawy, zęby na przedzie żelazne koloru siwego.
Poopowiadał najsampierw o świecie, jak na świecie życie sie rozkwita, ile nowych chfabryk wybudowano, szkołow, szosow, ile tysięcy młodych uczy sie, jaki oni mądre, do maszynow zmyśne, biede zwalczajo, pańskie życie majo i nawet przyjemnie było słuchać o dalekich stronach, szklannych gorach, kroleskich dworach. Pobajał, pobajał i mowi tak:
Ale na szkle rozkwitającego sie kraju wasze Taplary przedstawiajo sie jak wioska okropnie zacofanna. Zacofanna! mowi, bardzo zmarszczywszy się i to ręko łup! w stoł jak polanem: Tak dalej być nie może, obywatele! I sie patrzy nam po oczach, a my nic, cicho, nie wiadomo czego chce, czekamy co dalej.
Aż Domin pytajo sie spod ściany: Zacofanna, to dobrze, czy kiepsko?
Ten z ręko łypnoł sie na wojta, na uczycielke, na nas, jakby badał, czy tu sie nie robi z niego śmieszkow. Nie rozumiem, obywatelu, mowi, o co wam sie rozchodzi?
Mały śmieszek przeleciał i wszystkie oglądneli sie na mojego teścia Pietruka, bo też ma przymówisko o co sie rozchodzi. A ten z ręko aż