Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na świecie, opowiadali ludzi, podobno nawet żenio sie takie i dzieci majo! Słuchało sie, ale nie dowierzało: jakże możno w niebo piekło nie wierzyć! W aniołow, świętych, Matkeboske! Jak sie w to nie wierzy, to nic tylko nóż brać i ludzi rżnąć, i sobie głowe urżnąć, abo sie powiesić, utopić. Na co żyć! Patrze ja z boku na te uczycielke: ładna, uczona, ale to nie dziewczyna! To łojma, czarcicha!
A pani z nami różaniec mówiła, pytam sie cicho, toż pamiętam: modliła sie pani!
Tak, odpowiada, przepraszam was za to, z ciekawości to zrobiłam.
Z ciekawości?
Jak ja słuchał o takich co w Boga nie wierzo, przedstawiali sie mnie zawsze ludzi nieszczęśliwe: jeden oczow nima, czerwonymi jamami świeci, drugi bez języka, trzeci z obciętymi rękami, inny z oberwano paszczęko, a każdy smutny, głodny i jęczy! O tym, że i baba abo dziewczyna może nie wierzyć w wiarę, nigdy ja nie myślał, to całkiem nie do pomyślenia, żeby baba abo dziewczyna w wiare nie wierzyła!
A ta tu siedzi przy mnie, w cieniutkiej sukience, ręce gołe opalone, twarz opalona, czerniawa. Może od tej bezbożności ona czarniawa, inna niż nasze dziewczęta, cygańska jakaś. Ciekawe czy cygany w Boga wierzo.
I znowuś lasek, przez Borki jedziem, na korzeniach podrzuca, a bok mnie boli coraz bardziej. Patrze przed konia i boje sie każdego