Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jeszcze bardziej. Całuje sie z cało rodzino, a z pietnaścioro ich stało: Dunaj, Dunaicha, chłopcy, dzieci, babka, Jozik z młodo żonko.
Nie chcemy nikogo innego, pani musi wrócić! dopominajo sie Dunaj. Pani jak nasza druga córka, popłakujo Dunaicha. A babka skrzeczo zza płota: Ładna para, ładna para.
Dowidzenia, dowidzenia! mówi ona, wskakuje zgrabnie boczkiem na siedzenie: Dziękuję za wszystko. Dowidzenia, nigdy was nie zapomnę!
A niech przyjedzie kiedy w odwiedki! zapraszajo.
Ruszam, ona odkręcona jeszcze macha ręką, odkrzykuje: Może na Annę, na odpust. Dowidzenia!
Jeszcze sie ogląda, za wiosko. Ja siedze wyprostowany, naprzód patrze.
Jedziem. Na wygonie Filip lata wkoło topolki. Nasze turkotanie posłyszał: Pszczoły, krzyczy, pszczoły, cały roj siedzi! O Jezu, uciekno!
Wołaj Maciejka na pomoc! radze.
Uczycielka śmieje sie, macha jemu ręko, ale na pusto, on lata jak opętany, kożuszkiem sie opędza. Wtem myczenie słysze z tyłu! Oglądamy sie: cielak, ciele za furo leci, stąpa sobie jak źrebaczek! Do kobyły meczy, ona sie ogląda, rży do niego!
Nie dziwne to, mówie. Nie straszne?
Nic strasznego, na to ona, w jednym chlewie stojo, zżyli sie.
Ciele z kobyło?