Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie bojś, mówio tato, Pambóg im szykuje gościne, już tam w piecach dla nich palo.
I bioro tatko różaniec, ale popaciorkujo trochu, znowuś wzdychajo: Mnie co tam, wzdychajo, ile mnie zostało, ale co z wami? Co z dzieciami? Boże zmiłuj sie!
Boże, Boże, a co święte? dycham: Pouciekali! Chiba prawde gadał Pioter, że Pambóg coraz starejszy.
Ludziom rozumy mieszajo sie. Co ciebie naszło, że ty klona ścioł?
At!
Jakże święte drzewo ścinać?
A jakie ono święte.
A nie pokarało?
Okaleczyło, bo zapatrzył sie.
A czemu zapatrzył sie? W zwyczajne drzewo nie zapatrzyłby sie. Wiesz jak teraz chata wygląda z nadwora? Łysa. Jak pół sraki.
Handzia w polu siedziała, len pleła, warzywo, oborywała z Ziutkiem kartofli. Uczycielka czasem siadała z nami: przypodchlebiała sie, ale ni tatko, ni ja za bardzo z nio nie rozmawiali.
Może dać panu książke? dopytuje sie: Poczyta pan sobie.
Nie umiem!
To może ja poczytam na głos?
Nie chcę.
Ale trochę, na próbę?
Kiedy ja naprawde nie chce paninych książ-