Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zawurczało na drodze, wylatuje ja ze stodoły: motocykiel bach, bach, bach jedzie, siny dymek wypuszcza, siedzo na nim jakieś dwóch w beretkach, za nimi dzieci czeredo cwałujo! Staneli koło Dunaja: zleźli z maszyny, jakieś skrzynki odczepiajo, wkoło nich zbierajo sie mężczyzny. I ja lece.
Jeden stary, lat z pindziesiąt, drugi ze dwadzieście pare, zuchowaty, rozgadany. Noszo skrzynki do Dunaja.
Ziemlomiery mówio Domin, bedo nas obmierzać!
Ale jak oni przez Topielko przejechali, pytam sie ja: toż tam błoto pod pachi, a ta maszyna prawie sucha!
Podobno Topielko wyschło, mówio Domin, ech zdaje sie, że bedzie, jak mowili: musi w tych Bokinach już przekopane.
Bagno spłynie?
Teraz, Boże ty moj, teraz zacznie sie! przepowiadajo Domin: Złodzieje, łazęgi, każda zaraza wciśnie sie suchimi nogami.
Jeszcze tego samego dnia wyszli oni po obiedzie na łąki, Maniek Dunajow woził za nimi taczke z drewnianymi palikami, młody obuchem wbijał te paliki po drodze: koło Dunaja wbił, przy Kuśtykach, koło Litwina co zleciał z dachu, za Grzegorycho i na końcu przed mokrym Jurczakiem. Starszy miał na brzuchu deseczke zaczepione sznurkiem za szyje, na deseczce papier i coś rysował.
Z drogi zeszli na pole i brzegiem, popod łą-