Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie chcecie pomoc? Toż jak oni nas zniszczo, to i was zniszczo!
A cóż ja moge zrobić, na to Pioter.
Wy? Szymona rozpaliło, ręce złożyli, patrzo znad podłogi błagalnie to na Piotra, to na Nio, to na Niego. Wy? Wy wszystko możecie, a co Wam, Wam tylko powiedzieć słowo, a wiater ustanie, rzeki popłyno nazad, dzień w noc sie przemieni!
I Kuśtyk klękajo, Domin też, ja za nimi, Zmiłujcie sie, prosim, pomóżcie! Nie odmawiajcie! Nie zostawiajcie, samych!
A Pioter bach ręko w chomont: Wy, widze, bierzecie mnie za kogoś innego. To ja was, prosze, zapamiętajcie: włoczęga jestem, co sobie nareszcie chate znalaz, ja chce tu żyć jak człowiek i wy mnie w żadne swoje termedje nie wciągniecie. Zrozumiano?
A Brodaty nas pod pachi łapie, podnosi: Wierzcie mi ludzie, nie moge wam pomóc, to wszystko trudniejsze, niż myślicie, a Szymon: Jakto, toż Wam tylko oczy w góre podnieść i poprosić, ale Brodaty głową kręci, z klęczkow zrywa, wypycha, Domin proszo: A wy, Matko, chociaż Wy nas wysłuchajcie! Ona ręce roskłada, a Brodaty za prog mnie wypycha, bez litości, nu to prosze: Pan Jezus krew na krzyżu przelewał, a wy? On na to jak popchnie, ja o prog zaczepiwszy lece w śnieg na morde, koniowi pód nogi, leże, cały głupi, za co, czemu, co oni za jedne te święte, żal piecze i wstyd a tu koń w szyje paro dmucha, wszy-