Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

coś, że on znajomy. Grzegorychi sie pytało, gada że sama nie wie: probowała wyciągnąć z niego, czemu z torbami chodził, ale podobno tylko machnie ręko: stare sprawy, mowi, szkoda język zdzierać. To było wiadomo tylko, co było widać: że człowiek z niego zgodny, sąsiedzki, nieleniwy.
Ale skończyło sie gadanie, bo zahuczało w sieniach, słyszym: idzie, śnieg obtupuje. A jakże, czapke zdjoł, powiedział co trzeba, siada z boku, wyjmuje listewski, nożyk, widze: struga treszczotke na Wielkie Subote. Nu to Dominicha zaczynajo zza kołka i kądzieli: Gorzkie Żale Przybywajciee, i zaras dołączajo sie baby: Serca nasze przenikajciee, serca nasze przenikajciee! I od razu taka żałość mnie łapie, żałość i nabożeństwo, że nogi drżo, ręce drżo: Rozpłyńciesie me źrenice, lejcie smutnych łeskrynice, lejcie smutnych łeskrynice!
I smutno sie robi, uj jak smutno, oczy mgło zachodzo. Żal dusze ściska, serce boleść czuje gdy słodki Jezu na śmierć sie gotuje, klęczy w ogrojcu, gdy krwawy pot leje me serce mgleje! Już kołko nie furczy, wituszki nie popiskujo: uszy już słyszo co innego, babskie pojękiwanie, oczy widzo Kalwarie, góry spiczaste, wysoke, na niej czternaście Stacji Męki Pańskiej, cała Droga Krzyżowa jak w suraskim kościele, długie brody, obcęgi, młotki, między nimi święta głowa w cierniowej koronie, twarz umęczona, broda czarna pańska, ach, ubiczowany, cierniami koronowany, Jezu