Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ma jak frędzelki. I te weszke biore między paznogci i pstryk! weszka pęka, krew pryska jak mgiełka, perfuma, a ona aż sie wciska mocniej z przyjemności, aż nie dycha. A ja smyk smyk palcami, szukam nowej żywioły.
A dokąd do kościoła chodzicie, pyta sie ona. Opowiadamy, że prawie nie chodzim. Ot, czasem na pasterke, w Gody, czasem i na Wielkanoc, jak lody utrzymajo. Bo po wodzie nie dojechać. A Pana Boga możno chwalić i w stodole, mówio tato, kiedyś ludzi całkiem nie umieli pacierzow, a pobożnie żyli. Aż im czort księdza nasłał, nu i dowiedzieli sie co to grzech, co pacierz i zaczeli sie kościoły, procesji, ołtarzy. Handzia ich ofuknęła: Co wy, księdzow z czortami mieszacie?
Oj, czego krzyczysz, ja ot, tak sobie, aby tego, a ty wrr, wrr! Mowie, co kiedyś siwy Orel opowiadał.
A pani chce do kościoła i sie martwi, że daleko? domyśla sie Handzia: To może pani z nami rożaniec zmowi? Cało rodzino mowim, jak w kościele. Co?
Ona na to, że dobrze, zmowi z nami.
Stasie wyiskawszy, bierze Handzia na kolana Władka. A ja widze, że ten kaftan i te nogawicy na pewno odziane na gołe ciało, klapki rozchylili sie i dużo skóry widać, a nawet miejsce, gdzie zaczynajo sie cycki, ta rozpadlinka. A kolana tak rozstawiła, że nic tylko głowe położyć, niechby ona iskała. I już wi-