Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zadzwoniło i zaraz zatrzeszczało łożko. Chwilka jeszcze i wysówa sie z drzwiow głowa poczochrana czarna, słyszym: Dzień dobry, o, już wszyscy na nogach! Poproszę trochę ciepłej wody, pani Haniu!
Dzieńdobry, mówi Handzia i na brzuchu saganek z wodo niesie za dwa ucha.
Siadam przy cielaku z ceberkiem, gębe jego wtykam w mleko, poje, ale wszystko słysze: jak tam ona pluska w kopańce, chodzi, pośpiewuje, pije mleko. Może mączki dać do chleba, pyta sie Handzia, a ona nie, dziękuję, wolę bez.
A potem, już w tej kurtce z kapiszonem, z kajetem pod pacho, grzawszy ręce przed popielnikiem mówi, że dziś bedzie dalej spisywać dzieci do szkoły. A ciebie, Ziutek od razu zapisze, i kajet rozpościera, obsadke roskłada: Józef jesteś, a jak dalej? No, pochwal sie.
Kaziukow, mówi chłopiec i oczy rękami zasłania.
Kazimierz, to twój tato. Ale ty masz i nazwisko. No, jak?
Handzia pogania: Nu gadaj! Toż wiesz!
Kirelejson, on na to, a my w śmiech: Kirelejsonami przezywajo w wiosce nas i Michałow za tata, bo takie ich przymówisko.
A ona: Kirelejsony to wasz przydomek wioskowy? A nazwisko? Prawdziwe nazwisko? Ba, a jak dalej? No? Bar?
Bartoszko! nie wytrzymuje Handzia, tatko przeciwio sie zaras: Wcale nie! To tylko mówi