Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tofli, bywa, nie zje sie do końca, kapusty bywa, zostanie, czasem i żuru nagotuje sie za dużo. Ale jajeczni, ludkowie, czy komu kiedy było za dużo jajeczni!
A może ona, uczycielka, jaka chora? Może sie za co obraziła? Może jakiego robaka znalazła zapieczonego i zbrzydziło jo? Obraca Handzia jajecznie na druge strone: nie nic hadkiego nie widać. A może przesolona? pytajo sie cicho Dunaicha. Próbujem: dzie tam, dobra, tylko jeść i z palcow zlizywać!
Jak jej ta jajecznia nie smakuje, to czymżesz, do choroby, bedziem my jo karmić, pytam sie Dunajow. Nie bojś, pocieszajo Dunaicha, przyzwyczai sie do was, wy do niej.
Uczycielka wchodzi zapiece: znowuś w paltosiku z kapiszonem, kajet w ręku ma i obsadke: To co, panie Dunaj, ruszamy po chatach stódentów spisywać? Ty, Ziutek, też bedziesz chodził do szkoły, mówi, głaskawszy chłopca po włosach. I wychodzo z chaty, Kuśtyk z nimi.
Nareszcie my sami w domu, bo cały dzień ruch był jak na weselu. Patrzym sie, ja na Handzie i tata, tato na nas, Handzia na mnie, patrzym sie i czegoś straszno sie robi. A już ciemnawo w chacie.
Tak, straszno. Wszystko niby jak było: piec ten sam, sagany, stołki te same, dzieci te same, niby tak samo, a jakoś inaczej! Nasza chata, a trochu jakby nie nasza! Słychać zygarek za