Strona:Edward Boyé - Sandał skrzydlaty.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Milczysz, wciąż milczysz??.. Więc nie znajdziesz dla mnie
Jednego słowa?.. Pomyśl, tak niewiele
Potrzeba sercu, by mu dać niekłamne,
Z wspólnych zrozumień płynące wesele...

Pomyśl, czyż nie żal ci, że w dal odchodzę
Z liczmanem pustym w ręku, zamiast złota,
Że me spojrzenie przed sobą nie widzi
Nic... prócz zwykłego, życiowego błota?..

Serce cię kocha, lecz kochając szydzi,
Gardzi i pyta, gdy mu krew ucieka,
Czemużeś w martwe na poły kamienie
Zaklęła żywy, piękny kształt człowieka?

O nie załamuj białych rąk nad głową
Z gorzkim westchnieniem!.. Płakać każdy umie.
Bezpłodnym bólem prawy ból się brzydzi,
Sprzeczności czynów i chceń nie rozumie!

Walczyłem długo, ciężko i zażarcie
Lecz dziś nadchodzi kres!.. Skończone trudy!
Dłoń nie posieje już złotego ziarna
W łan, gdzie mogiła pogrzebała złudy...

Opuszczam ręce... Niech się co chce dzieje,
Niech w ślad stóp moich klęska iść poczyna
A ty, przeklinaj, skarż się... depcz nadzieję,
Lub gardź!.. lecz wzgarda piękna się nie ima!

Posągu marny, któryś powstał z gliny,
Z chropawej gliny na półboską miarę,
By dać świadectwo pięknu, które marę
Twórczych pomysłów w żywy kształt obleka,
Prowadząc lepszą połowę człowieka,
Wzwyż, coraz wyżej ponad formy stare!