Strona:Edward Boyé - Sandał skrzydlaty.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Spacer w listopadzie

Przechodzę w myślach bolesną Golgotę
Wspomnień... Przechodzę drogi i aleje,
Gdzieśmy błądzili, niby ognie złote,
Spalając dusze namiętnym uściskiem,
Gdzie się nam wszystko tak stawało bliskiem,
Jako jest bliską woń kwitnącym drzewom.

Wiedziałem, że mi uczuć nie zabije
Życie, gaszące sen wielkim spodziewom,
Że niewzruszony, z bólu skamieniały
Stać będę zawsze tam, gdzie szczęście było
...A choćby serce darło się w kawały,
Do życia zmuszę go znów... twoją siłą!

Wiedziałem!.. Tak się też i dzisiaj staje:
Z schyloną głową idę między świerki
Przystaję... słucham, czy twój krok szeleszcze,
Czy nie przybiegasz ku mnie rozogniona
Od uczuć świętych, co przez święte dreszcze,
Do gwiazd podnoszą oczy i ramiona.

Modlitwa ust mych błaga o twe usta
Tysiąckroć, na śmierć zacałowywane.
...Przystaję... słucham... nic... droga jest pusta,
Niebo posępne, chmurne, ołowiane.

Przedemną jesień... Tańczą stosy liści
Śmiertelnie smutny taniec listopada.
Ach! gdyby można pod temi liściami,
Pod tą ulewą, co z drzew nagich spada
Zobaczyć ślad... jedyny ślad twej stopy,
Odczuć dążenie twe ku moim dłoniom,