Strona:Edmund Jezierski - Ludzie elektryczni 02.pdf/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Effendi... jesteś wolny... otul się w burnus i uchodź do miasta... uchodź czemprędzej.
Otworzył oczy, zdumiony tem wszystkiem, i z trudem poznał w mroku nocy Aïę, która, pełzając przy nim, przecinała jednocześnie nożem jego więzy.
— A oni? — zapytał się jej, wskazując na leżących obok towarzyszów niewoli.
— Nie troszcz się o nich, effendi!... — odrzekła szeptem Aïa, — uchodź sam!..
— Nie — stanowczo odrzekł Czesław, — bez nich nie pójdę! Zwolnij i ich z pęt, uciekniemy razem. Strażnicy śpią, zdołamy się przemknąć.
Posłusznie Aïa przesunęła się do Henryka i Saida, przecięła im więzy na rękach i nogach, szeptem informując, co mają czynić.
Nie upłynęła nawet i minuta, gdy cztery cienie, po cichu, bez szmeru prawie i pełzając po ziemi, wymknęły się z koła pilnujących ich a uśpionych straży.
Otuleni w białe burnusy, czyniące ich podobnymi do Arabów, prześliznęli się przez obóz, i minąwszy straże, śpiesznie dążyć poczęli w stronę skąpanego w potokach elektrycznego światła Elektropolisu.
Dopiero, gdy znaleźli się daleko od wszelkiego, mogącego im grozić niebezpieczeństwa, zapytał się Czesław Aï, jakim cudem dotarła do nich.
— Bradzo prostym sposobem, — odrzekło dziewczę, podnosząc na niego swe oczy ga-