Strona:Edmund Jezierski - Ludzie elektryczni 02.pdf/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nalezionymi, a naprawdę gorąco umiłowanymi towarzyszami.
Kierując się wskazówkami Dżemila, podążył Henryk w stronę oazy, o której wiedział, że była celem wycieczki Czesława.
Mknęli szybko, rozwijając możliwie największą szybkość, byle tylko zdążyć jaknajprędzej...
Przeczucie jakieś mówiło im, że stało się tam jakieś nieszczęście, że pomoc ich jaknajspieszniejsza jest potrzebną.
Henryk, z wzrokiem utkwionym przed siebie, wypatrywał zielonych palm oazy, a Dżemil i towarzysz jego rozglądali się ciekawie wokoło, zachwyceni urokiem tej napowietrznej podróży.
Naraz Dżemil schwytał za ramię Henryka, i wskazując mu palcem coś na piasku pustyni, zawołał:
— Effendi! o... o... tam...
Henryk spojrzał zaniepokojony w owym kierunku, lecz prócz czarnego punkciku nic więcej dojrzeć nie mógł
Lecz sokole oczy dziecka pustyni widziały dobrze.
— Tam... effendi! — wyjąkał z przerażeniem, — leży samochód.
— Samochód? — zawołał Henryk i w jednej chwili zwrócił aeroplan w tym kierunku.
Lotem ptaka zbliżyli się do miejsca tego, i oczom ich ukazał się leżący na piaskach pu-