Strona:Edmund Jezierski - Ludzie elektryczni 02.pdf/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z zasępionem, pełnem chmur czołem, wysłuchał Kazimierz Halicz tej relacji... A więc to była ta pierwsza nieprzewidziana trudność, o którą mogło się rozbić całe dzieło jego... O ten fanatyzm ludności mahometańskiej, pogrążonej w mrokach ciemnoty...
Fale ich mogą zalać całą pustynię, zgnieść i zniweczyć dzieło jego...
Wiedział dobrze, że z żywiołową potęgą ruchu mas ludowych trudno jest się zmierzyć, zwłaszcza że czuł, iż siły jego zbyt są słabe, by mógł marzyć o stawianiu im oporu.
I umysł jego gorączkowo pracować począł nad obmyślaniem sposobu obrony.
— Skąd dowiedziałeś się o tem?... — rzucił mu zapytanie.
— Głuche wieści jakieś oddawna krążyły już po Saharze, lecz potwierdziła mi je dopiero karawana kupców, dążąca z Timbuktu do Algeru... — odrzekł Abdul.
— A jak na to zapatrują się podwładni tobie Arabowie?... — pytał dalej Halicz.
— Wszyscy, co do jednego, gotowi są stanąć w twej obronie, panie, — odrzekł stanowczym tonem Abdul.
— Jak prędko można się spodziewać natarcia tych oddziałów? — rzucił znów pytanie Halicz.
— Trudno przewidzieć to, panie, — odparł mu Abdul: — chmury gromadzą się, lecz grom z nich uderzyć może albo zaraz, albo po