Strona:Edmund Jezierski - Ludzie elektryczni 02.pdf/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ich ani orkiestrą, ani szumnemi przemowami, ani też wiwatami, do czego tak przywykli w Europie...
Witała ich w milczeniu gromada ludzi, na których twarzach praca piętno swe wyryła, a na których czele stał mąż wyniosłej postawy, o obliczu poważnem, pełnem myśli, o postawie nakazującej szacunek...
— Witajcie, panowie! — rzekł krótko, poczem zaprosił gości, by szli za nim...
Sam ruszył naprzód, a za nim podążyli goście, podążyli wszyscy współpracownicy. Niektórzy delegaci uściskiem ręki przywitali się z Leblancem, zdumiewając się w duchu nad zaszłą w nim zmianą...
W czasie powitania nikt nie zauważył, jak z ostatniego, na samym końcu pociągu znajdującego się wagonu wysunęła się grupa osób, w odmienny od wszystkich strój przyodzianych...
Mieli oni na sobie sukmany bronzowe, taśmami obszywane, kapelusze okrągłe na głowach i długie z cholewami buty na nogach, w które zapuszczone były pasiaste spodnie. Kobiety również odziane były w chustki i wełniaki.
Gromada ta, składająca się z pięciu osób: trzech mężczyzn, snać ojca z synami, i kobiet dwóch — matki z córką, wysiadłszy z wagonu i wyniósłszy z niego węzełki, stała na uboczu bezradnie, nie wiedząc, co robić ze sobą...