Strona:Edmund Jezierski - Ludzie elektryczni 02.pdf/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

motor i z największą szybkością pomknął w stronę oazy.
A gnała go tam cicha, słaba bardzo nadzieja, że może zdąży przybyć w porę, by ocalić ich od śmierci, a jeżeli nie, to wszystko aż wrzało w nim od gorącej a skrytej chęci zmierzenia się ze zbrodniarzami i pomszczenia śmierci ukochanych towarzyszów.
Zbliżając się do oazy, łatwo mógł spostrzec, że dzieje się tam coś niezwykłego, gdyż przedewszystkiem widział białe plamy burnusów arabów, oblegających Czesława z jego towarzyszami, widział dymy, wykwitające z karabinów ich w czasie strzałów.
A więc nie zginęli jeszcze... bronią się, bronią ostatnim wysiłkiem zapewne... A więc pomoc ich nie przybyła za późno... Może uda się im ocalić wszystkich.
Widząc to, rzucił tonem komendy:
— Naszykować broń! W jednej chwili rozkaz jego wykonano, lecz nie zaszła nawet potrzeba uciekania się do niej.
Arabowie na widok nieznanego im dziwa, unoszącego się w przestworzach, w przerażeniu pierzchnęli, pomimo przekonywali i tłumaczeń owego zagadkowego europejczyka.
W parę minut potem widać było tylko na tle żółtego piasku pustyni mknące we wszystkie strony białe postacie.