Strona:Edmund Jezierski - Ludzie elektryczni 01.pdf/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żącem niebezpieczeństwie, nakazał przyszykować broń do odparcia przypuszczalnego napadu.
Nie był pewien jeszcze, kto to być może. Czy byli to napastnicy, ci sami, co zabrali samochód, co wymordowali rodzinę arabską?
Czyżby przybywali, by dokonać dzieła rabunku, i pomordowawszy ich, zagrabić im wszystko, a zwłaszcza broń, broń, na którą zawsze z chciwością rzucają się pierwotne dzieci pustyni, a która zawsze łakomą dla nich zdobycz stanowi.
A może to była spodziewana i tak oczekiwana pomoc?
A może była to jaka karawana kupiecka, dążąca z towarami w głąb pustyni, od oazy do oazy, a która się wybawczynią ich stać miała?
Lecz co do tego miał pewne wątpliwości. Drugim samochodem karawana nie rozporządzała, a na koniach i wielbłądach nie zdążyliby przybyć w tak krótkim przeciągu czasu.
Co do karawany, również było i to problematycznem wielce... Szlak ten nie był tak często nawiedzanym przez wielkie karawany, które miały inną drogę, więcej uczęszczaną i daleko większe przedstawiającą bezpieczeństwo.
Oaza ta, zdaje się, należała do rzędu omijanych stale przez wielkie karawany, a z odgłosu, niesionego przez piasek pustyni, ła-