Strona:Edmund Jezierski - Ludzie elektryczni 01.pdf/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pustyni u podnóża jednej z palm, przepływający kilka metrów i ginący następnie znów w piasku, — oto wszystko, co było do obejrzenia…
Nawet polować nie mieli na co, gdyż ani zwierzyna, ani ptak żaden nie ukazały się.
Cisza tylko, absolutna cisza, niczem nie przerwana, panowała wokoło…
Nie mając nic do roboty, przeleżeli dzień prawie cały, gawędząc o różnych rzeczach, przypominając sobie dawne dzieje, jeszcze z czasów pobytu w kraju.
Stefan, dziecko Warszawy, której zakątek każdy dobrze był mu znany, opowiadał o niej Czesławowi, który znów nigdy tam nie był. Dzieckiem wyjechawszy z kraju, lata młodzieńcze spędził na wędrówce po obczyźnie, tęskniąc tylko za krajem, chciwie pochłaniając podawane przez gazety wiadomości o nim. Słuchał też z zajęciem tej opowieści, słuchał, jak baśni o czemś drogiem bardzo, ukochanem.
Mała Aïa z Saidem, żyjący w najlepszej komitywie i porozumieniu, ze swojej strony znów zajmowali się gospodarstwem. Zrywali daktyle, przynosili wodę ze zdroju, usługiwali…
Tak zeszedł im czas do wieczora.
— No, — rzekł Czesław, układając się do snu, — jutro o tej porze powinni nam przyjść z pomocą. Jeżeliby nasz pobyt miał potrwać tu dłużej, to możnaby się wściec z nudów…