Strona:Edmund Jezierski - Ludzie elektryczni 01.pdf/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w tyle samochodu Saida, a następnie trzask jakiś, szarpnięcie silne, tak jakby samochód w drodze swej natknął się na jakąś przeszkodę…
Obejrzeli się, i z ust ich wyrwał się krzyk przerażenia. Na samym tyle samochodu siedział potężny lew, i drapał pazurami po osłaniającej go blasze, pragnąc rozerwać ją, by dostać się do siedzącego tamże Saida.
Gruba blacha pancerna stawiała jednak opór usiłowaniom jego.
Czesław Halicz i towarzysz jego ani na chwilę nie stracili zimnej krwi. W okamgnieniu, jak na komendę, wydobyli z kieszeni rewolwery ostatniego systemu, i mierząc w łeb potężnej bestji, wystrzelili jednocześnie.
Rażone śmiertelnie zwierzę puściło się pazurami samochodu, zatoczyło i runęło na piasek pustyni, brocząc go krwią swą obficie.
Westchnienie ulgi wyrwało się z piersi obydwóch młodych ludzi.
— No! — zawołał Czesław Halicz, obcierając chustką czoło obficie zroszone, — żeby nie nasze brauningi, miałby ten lewek z nas ucztę nielada.
Zatrzymali samochód, i w towarzystwie trzęsącego się ze strachu Saida podeszli do rozciągniętej na piasku, martwej już bestji…
Był to okaz naprawdę olbrzymi… Potężne łapy, uzbrojone pazurami, wysunął naprzód, jakby chcąc rozszarpać nawijającą mu się pod nie zdobycz, oczy żółte, olbrzymie, za-