Strona:Edmund Jezierski - Ludzie elektryczni 01.pdf/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W towarzystwie więc Abdula, który już zupełnie przyszedł do zdrowia, Saida i dwóch arabów z eskorty oraz dwóch europejczyków z pośród rzemieślników, zapuszczał się coraz dalej i dalej, polując na napotkaną po drodze zwierzynę...
Plony tych łowów właściwie były świetne, gdyż od strzałów karabina jego i towarzyszów padały przeważnie zwierzęta drapieżne, podczas, gdy lękliwe a prześliczne antylopy uchodziły bezkarnie z przed ich luf.
W czasie tych wycieczek nieraz też zetknęli się z lwem, królem pustyni.
Stawał on naprzeciw nich, mierząc ich płomiennym wzrokiem i bijąc się potężnym ogonem po bokach, jakby gniewny, że wdarli się w posiadłości jego, gdzie wszystko władzy i potędze jego ulegało.
Gniewny szykował się do skoku i rzucał się na nich, lecz przyjmowały go wnet kule z karabinów myśliwców, i rażony niemi śmiertelnie, padał na ziemię, rycząc głucho.
Lecz razu pewnego spotkanie takie o mało co nie przybrało tragiczniejszego zakończenia...
Czesław, chcąc obejrzeć jedną z dalej położonych oaz, udał się tam samochodem w towarzystwie tylko Saida i Stefana, ślusarza z Warszawy, którego los aż do Paryża, a stamtąd na Saharę zagnał...
Przejechali pół drogi, i minęli już wielkie złomy skaliste, sterczące na pustyni, gdy naraz rozległ się głuchy krzyk siedzącego