Strona:Edmund Jezierski - Ludzie elektryczni 01.pdf/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Uścisnęli sobie ręce gorąco, poczem pierwszem pytaniem Czesława było:
— A służba pociągowa?… bardzo ucierpiała?…
— Jest czterech zabitych, trzech ciężko rannych, reszta poniosła lekkie potłuczenia.
— A ty, jakim sposobem ocalałeś? — pytał dalej Czesław.
— Ja ocalenie swe zawdzięczam wprost cudowi. Wyszedłem z wagonu na platformę, by odetchnąć świeżem powietrzem poranku, gdy naraz usłyszałem silny trzask i poczułem chwianie się pociągu, który raptownie się zatrzymał. W okamgnieniu zeskoczyłem, jakby instynktem wiedziony, na nasyp, a w chwilę potem pociąg cały przedstawiał już jedną olbrzymią gromadę gruzów. Zajęliśmy się zaraz z dróżnikiem i paroma ludźmi ze służby pociągowej, którzy ocaleli, ratunkiem innych. Lecz niewiele, ze względu na słabe siły, zrobić mogliśmy. Na szczęście, jeden z ocalałych konduktorów okazał się felczerem, i ten zajął się opatrunkiem rannych…
— A jaka przyczyna katastrofy? — pytał dalej Czesław.
— Nie miałem jeszcze czasu sprawdzić, — odrzekł Stanisław.
Udali się więc na przód pociągu, gdzie leżała powalona na ziemi olbrzymia lokomotywa, ziejąc resztkami ognia, a tuż przy której spoczywały zwłoki ofiar obowiązku: