Strona:Edmund Jezierski - Ludzie elektryczni 01.pdf/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Czesław z Henrykiem połączyli się z obozem, lecz pierwszy zaprzątniętą miał głowę myślą, kto mógł być tym tajemniczym osobnikiem, przerywającym połączenie.
Pochłonięty rozmyślaniem o tem udał się na spoczynek, rozważając wciąż nad tem, komuby mogło zależeć na przejęciu porozumienia się ich i ewentualnem szkodzeniu im, Wszakżeż konkurencyjne przedsiębiorstwo nie istniało, i nie zanosiło się nawet na to, ażeby w krótkim czasie powstać mogło.
Po północy już było, gdy usnął, a skoro świt był już na nogach, wydając rozkazy szykowania się do dalszej drogi, pilnując osobiście wyruszenia karawany w uciążliwy i trudny pochód przez wąwóz Atlasu.
Już mieli wyruszyć w drogę, gdy naraz od tyłu nadbiegł młody Dżemil, bratanek Abdula i, kłaniając się Czesławowi, zawołał:
— Effendi, z tyłu za nami, widać podążającą jakąś karawanę.
— Jak liczna? — rzucił krótkie zapytanie Czesław.
— Nie taka, jak nasza, — z przechwałką w głosie odrzekł Dżemil, — tam tylko trzech Europejczyków, a reszta to Arabowie i murzyni… Ale nie mają nawet i dziesiątej części tych koni i wielbłądów, co my…
Zastanowiła Czesława ta tajemnicza karawana, podążająca wślad za nim, i wyprawiwszy naprzód swoją, pod przewodnictwem Dżemila i Henryka, sam z Abdulem i dwo-