Strona:Edmund Jezierski - Ludzie elektryczni 01.pdf/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Czesławem Haliczem, bratankiem inżyniera, wydobył lunetę, i bacznie przez nią przyglądać się zaczął zbliżającemu się okrętowi.
— To „Liberté“, — zawołał po chwili, — poznaję go po budowie. Powinien za godzinę tu być...
A okręt tymczasem zbliżał się coraz bardziej do portu, rósł niemal w oczach, aż wreszcie widocznym się stał napis, umieszczony na przodzie jego: „Liberté“.
Zbliżył się wreszcie zupełnie do portu, podpłynął do bulwaru, śruby obróciły się jeszcze parę razy, i z pokładu na bulwar rzucono mostek, po którym udali się na statek przedstawiciele władz portowych, celem załatwienia niezbędnych formalności. Za nimi w ślad udał się Czesław Halicz z towarzyszami.
Tłoczyć się za nimi poczęli liczni tragarze, murzyni i arabi, lecz tych nie puścili dalej marynarze, którzy stanęli na straży przy mostku.
— No cóż, kapitanie! — zawołał Czesław Halicz, uściskiem ręki witając starego wilka morskiego, — szczęśliwie, bez wypadku, odbyłeś podróż?... Nie uszkodziła czego wczorajsza burza?...
Zapytany roześmiał się i odparł:
— A cóż znaczy taka burza dla naszej „Liberté“? Dziesięć takich przetrzyma i nic się jej nie stanie. Oho, nieraz już ona staczała walki z rozszalałym żywiołem i zawsze zwycięsko z nich wychodziła.