Strona:Edmund Jezierski - Ludzie elektryczni 01.pdf/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

potężny głos syreny jednego ze stojących w porcie okrętów.
W jednym punkcie portu stoi gromadka ludzi, w milczeniu wypatrująca coś na morzu. Na twarzach ich znać zniecierpliwienie i niepokój...
— Ręczę, że „Liberté“ nie przyjdzie dziś, — rzekł jeden z gromadki po polsku do drugiego, jasnego blondyna wyniosłego wzrostu, o energicznym wyrazie twarzy.
— Nadejdzie, — odrzekł tenże, — stryj telegrafował mi, że jest już w drodze. Powinien więc dziś przybić do portu.
— Tak, Czesławie, lecz pamiętaj, że wczoraj szalała na morzu burza... że Bóg wie, co mogło się stać z okrętem, — rzucił pierwszy.
— „Liberté“ jest statkiem mocno zbudowanym, — wstrącił się do rozmowy trzeci z młodzieńców, — i nie ulęknie się takiej burzy, jaka była wczoraj. Najwyżej wpłynąć ona może na parogodzinne opóźnienie. Chodźmy teraz do domu, a za jakie trzy godziny wrócimy tu, by się przekonać, czy nie nadpływa...
Już wszyscy trzej mieli w czyn wprowadzić ten projekt towarzysza, gdy naraz rozległy się okrzyki:
— Okręt!... okręt!... — i wnet uwaga wszystkich zebranych w porcie zwróconą została na nikły obłoczek dymu, widniejący w oddali na horyzoncie...
Trzej towarzysze zatrzymali się, i jeden z nich, nazwany Czesławem, a który był