Strona:Edmund Jezierski - Ludzie elektryczni 01.pdf/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

piero podam ci rękę... Inaczej obcy sobie jesteśmy.
Na twarzy Halicza ukazał się rumieniec.
— Daruj, wuju, — rzekł po chwilowym namyśle, — przyznaję się, zawiniłem. Lecz teraz tylu schodzi się rodaków bez chleba, tylu ich prosi o zajęcie lub pomoc, a ja, przy całym nawale swej pracy, nie mogę udzielić im ani sekundy czasu. Dlatego też muszę odprawiać ich...
— Dlatego, — surowo rzekł starzec, siadając na fotelu, — to zbyt błahy powód. Pamiętaj, że to są tułacze, bez dachu, bez chleba, włóczący się po całym świecie, pędzący marny żywot... Pamiętaj i o tem, że my wszyscy tworzyć winniśmy jedno wielkie bractwo, jeden wielki zakon, którego członkowie wszyscy wzajemnie pomagać sobie winni, i że wszystko winno być wspólne. Wspomnij też sobie i rozmowy, i plany, i rojenia wspólne nasze, w Dębogórze snute, a wtedy sam uznasz, czy postąpiłeś słusznie i sprawiedliwie.
Inżynier Halicz, człowiek o wszechświatowej sławie, stojący na czele olbrzymiego przedsięwzięcia, rozporządzający olbrzymiemi funduszami, twórca potężnego dzieła, które imię jego rozsławić miało po całym świecie, słuchał słów starca z opuszczoną na piersi głową.
— Tak, przyznaję, — odparł wzruszonym głosem, — nie postąpiłem tak, jak powinie-