Strona:Edmund Jezierski - Ludzie elektryczni 01.pdf/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie, nie może przyjąć teraz tego rodaka, nie może przy tym właśnie Francuzie, wykwintnym, wytwornym, przywykłym do zbytku, i z drwiącą ironją patrzącym na wszystko, co tylko z nędzą i biedą styczność miało, co tylko ubóstwem trąciło, obnażać całej nędzy swych współziomków.
I wyprostowując się w fotelu, rzekł głosem silnym:
— Proszę, powiedz mu pan, że nie mam dziś czasu. Niech przyjdzie jutro, albo zresztą wyłoży piśmiennie, czego chce odemnie… Nie mam czasu na posłuchania. Nie mam czasu…
Pan Dacré spojrzał zdziwiony na dyrektora, zdziwiony tem, że po raz pierwszy odprawiał biedaka i to do tego rodaka, bez wysłuchania go, nie rzekł jednak nic i, lekko skłoniwszy się, wyszedł z gabinetu.
Zapanowała tam przykra cisza, nie przerywana żadnym odgłosem, dobiegającym z zewnątrz.
Inżynier Halicz, ażeby ukryć swe zmięszanie, pogrążył się w odczytywanie jakiegoś długiego listu. Leblanc również milczał, przyglądając się rozłożonym na stole planom, starając się z nich zrozumieć choć cośkolwiek, od czasu do czasu rzucał tylko ukośne spojrzenia na twarz inżyniera, jakby chcąc z niej wyczytać nurtujące go myśli…
Lecz twarz tegoż stanowiła nieruchomą maskę, i tylko przecinająca czoło głęboka