za krzesło, na którem siedziałem przed chwilą, począłem niem szargać po deskach podłogi, lecz szmer był coraz głośniejszy, zagłuszał wszystko inne. Głośniej! głośniej! coraz to głośniej brzmiał!... A trzej mężczyźni nie przerywali wesołej gawędki, śmiejąc się w dodatku. Czy podobna, aby nie słyszeli?... Wszechmocny Boże! Przenigdy!... Słyszeli oni dobrze! i domyślali się związku!... Znaczenie całego mego zachowania się nie było dla nich zagadką!... Pastwili się tylko nad mem przerażeniem!... Takie myśli przelatywały mi przez głowę owej chwili, takie są do dziś jeszcze. Lecz wszystko inne zdawałoby się rajem wobec tych mąk duszy! Wszystko byłoby znośniejszem od ich urągań! Nie mogłem dłużej znosić ich obłudnych uśmiechów. Myślałem, że skonam, jeżeli nie wrzasnę na całe gardło. A teraz... słuchajcie tylko! coraz głośniej i głośniej!... — „Łotry! — wrzasnąłem wreszcie — przestańcie grać komedyę!... Przyznaję się do wszystkiego!... Zerwijcie deski... Tu!... tutaj!... To jego serce uderza tak straszliwie.“